
Od jakiegoś czasu chodziło za mną, by omówić na blogu temat SLS znajdującego się w kosmetykach i kontrowersji wokół tego składniku. I jakoś tak ciągle wątek umykał mi i uciekał z pamięci, aż tu kilka dni temu pojawiła się sporządzona przez francuską organizację UFC-Que Choisir lista kosmetyków zawierających potencjalnie szkodliwe substancje w składzie. Najgłośniej zrobiło się o SLS i dlatego postanowiłam, że to o nim porozmawiamy sobie dzisiaj. Chodźcie, naprostujemy sobie kilka rzeczy!
Co to jest SLS i SLES?
Związki oznaczane zgodnie z systemem INCI jako sodium lauryl sulfate (SLS) i sodium laureth sulfate (SLES) pełnią w kosmetykach funkcję surfaktantów. Obniżają one napięcie powierzchniowe roztworów wodnych, a do tego emulgują tłuszcze i są szeroko wykorzystywane jako detergenty – wszystko dlatego, że doskonale się pienią i z dobrym skutkiem rozpuszczają wszelki brud lipidowego pochodzenia, pozwalając na to, by był on następnie spłukany razem z wodą.
O SLES można łopatologicznie powiedzieć, że jest on SLS z dodanym tlenkiem etylenu, a zabieg ten sprawia, że SLES ma mniej drażniące właściwości. W dalszej części wpisu będę się skupiać na składniku o gorszej reputacji, czyli SLS.
Gdzie znajdę SLS i SLES?
O ile nie czytasz etykiet kosmetyków zbyt uważnie i nie starasz się ich unikać, produkty zawierające SLS i SLES na bank leżą gdzieś na półkach w twoim domu i są to: żele pod prysznic, szampony, płyny do kąpieli, mycia podłóg, naczyń, kostki do zmywarek i wiele innych specyfików – głównie tych, przy użyciu których zależy nam na wytworzeniu się piany.
Jakie są zalety SLS i SLES?
Jest ich kilka, w końcu nie bez powodu stosuje się te substancje na tak szeroką skalę. SLS i SLES są generalnie bezpieczne, biodegradowalne i nie wykazują bioakumulacji (oznacza to, że nie gromadzą się w organizmach ani środowisku). Są też względnie tanie, a dzięki temu nie musimy wydawać fortuny na środki do mycia.
A wady?
Można powiedzieć, że są dwie główne.
Pierwsza: SLS i SLES uzyskuje się z olejów roślinnych – przede wszystkim palmowego, a w mniejszym stopniu także kokosowego. Sposób, w jaki pozyskuje się ten pierwszy, może budzić uzasadnione obawy natury etycznej i ekologicznej. Pisałam o nich tutaj.
Druga: SLS, przy dostatecznie dużym czasie ekspozycji i stężeniu, może wywoływać podrażnienia skóry, to fakt. Uważa się, że efekt drażniący wynika z tego, że jako substancja powierzchniowo czynna, SLS może doprowadzać do rozpadu błon w komórkach skóry, a także wywoływać zmiany konformacyjne białek wchodzących w jej skład (między innymi keratyny, czy niektórych enzymów). Brzmi strasznie, wiem, ale spokojnie, nie jest aż tak źle. Dlaczego?
Otóż cały szkopuł tkwi w tym, że kluczowe dla wywołania podrażnienia są stężenie roztworu SLS oraz czas, przez jaki wchodzi on w kontakt ze skórą.
Dla przykładu – w badaniach obserwuje się podrażnienie skóry u pacjentów przy stężeniach rzędu jednego procenta (a czasami nawet mniej, czyli generalnie rzecz biorąc – niewielkich). Kontakt skóry z SLS jest jednak w takich wypadkach o wiele dłuższy niż przy przeciętnej kąpieli – badanym osobom przeważnie nakleja się na skórę specjalny plaster zawierający SLS i zostawia na okres liczony w godzinach lub dobach. Tak potraktowana skóra jest zaczerwieniona, swędząca i traci wodę szybciej niż przeciętnie. Udowodniono także, że po 24-godzinnym kontakcie z jednoprocentowym roztworem SLS poziom niektórych cytokin prozapalnych w warstwie rogowej naskórka zwiększa się, wskazując na podwyższoną drażliwość skóry.
SLS może też wywoływać reakcje alergiczne u osób z atopowym zapaleniem skóry (udowodniono, że w stężeniu 1% i przy czterogodzinnym kontakcie, u osób z AZS substancja ta przenika wgłąb naskórka, narażając go na zwiększoną utratę wody i większe ryzyko wystąpienia stanu zapalnego niż u osób zdrowych) oraz gdy podawany jest ze składnikami pomocniczymi takimi jak: alkohole stearylowe i cetylowe, kwas benzoesowy, bronopol, czy lanolina (źródło).
To jak? Używać, czy nie używać?
Skoro na początku wpisu napisałam, że nie ma się czego bać, a póki co podałam same przeczące temu przykłady, to wypadałoby, żebym się z tego wytłumaczyła.
Powyżej opisałam przypadki wyjątkowe – takie, w których kontakt skóry z SLS był ponadprzeciętnie długi lub gdy badano osoby z wcześniej występującymi problemami skórnymi.
Przejdźmy teraz do zwykłej i mało ekscytującej sytuacji, czyli przypadku zdrowej osoby biorącej kąpiel. W przeciętnym żelu pod prysznic, czy szamponie do włosów, stężenie SLS wynosi od 10 do 20% (w/v), czyli relatywnie dużo. SLS znajduje się jednak w produktach, które przeznaczone są do natychmiastowego spłukania i – o ile stosujemy się do zaleceń z etykiety – wchodzi w kontakt ze skórą na bardzo krótko. Jeśli tylko nikomu nie przyjdzie do głowy trzymanie szamponu na włosach przez trzy godziny, na skórze delikwenta – o ile w ogóle – pozostaną ekstremalnie niskie ilości SLS, które nie dadzą rady wywołać na niej stanu zapalnego. Ryzyko jego pojawienia się, przy dokładnym spłukaniu produktu, jest tak niskie (nawet u osób borykających się z chorobami skóry), że na rynku europejskim nie ustalono dotychczas żadnego górnego limitu określającego, jak wysokie może być stężenie SLS w produktach do natychmiastowego spłukania. Wpływ na tę decyzję (a właściwie jej brak) ma też fakt, że wrażliwość na SLS waha się w zależności od jego stężenia, miejsca, w które jest aplikowany, składu roztworu, w którym jest rozpuszczany, czasie kontaktu SLS ze skórą oraz częstości jego nakładania. Liczba zmiennych jest tu tak duża, że trudno jest ustalić jedną rozsądną wartość limitującą.
W ramach ciekawostki zdradzę wam, że sama stosuję szampon bez SLS. Po prostu znalazłam taki, po którym włosy nie wypadają mi garściami (a niestety, jeśli nie chucham i nie dmucham na skórę mojej głowy, lenię się bardziej niż kot w środku lata) i akurat nie ma on w składzie SLS. Fakt jest jednak taki, że w skład tego specyfiku wchodzi kilkanaście innych substancji i nie mogę powiedzieć na sto procent, że to akurat brak SLS ma zbawienny wpływ na moją skórę.
Czyli tak jak zawsze – zamiast paniki, polecam zdrowy rozsądek. Jeśli nie narzekasz na przesadnie suchą i wrażliwą skórę, jej stany zapalne są ci obce, nie cierpisz na AZS, a egzemę widziałaś tylko w Google grafice, póki co nie musisz mieć obaw co do zasadności stosowania SLS.
No, chyba że rozprowadzasz na ciele żel pod prysznic, a potem przez następne trzy dni zapominasz go z siebie spłukać. W tej sytuacji źródłem twoich problemów prawdopodobnie nie jest jednak butelka z mydłem i szamponem:)