Wyobraźcie sobie, że uszkodziliście łydkę i boli was mięsień. Kombinujecie i obmyślacie sposoby, aby jak najszybciej przywrócić go do zdrowia, aż w końcu wpadacie na genialny pomysł. Udajecie się do sklepu mięsnego, kupujecie wielki kotlet i przymocowujecie go sobie do nogi. Bo przecież łydka to mięso i kotlet to również mięso, więc na pewno jest szansa, że łopatka wieprzowa wywrze jakiś leczniczy wpływ na waszą kończynę. Brzmi sensownie? [su_spacer]
Mniej więcej z taką sytuacją kojarzy mi się stosowanie kremów zawierających w swoim składzie komórki macierzyste. I jak się pewnie domyślacie, nie jestem ich wielką zwolenniczką, a dzisiaj pogadamy sobie o tym, dlaczego. [su_spacer]
Co to są komórki macierzyste?
Komórki macierzyste (inaczej zwane komórkami pnia) to komórki posiadające dwie właściwości: po pierwsze, mogą podlegać nieskończonej liczbie podziałów. Po drugie, ich komórki potomne mają zdolność różnicowania w inne typy komórek. Komórki macierzyste w dorosłym organizmie służą do tego, by stale odnawiać ubytki w tkankach i zachować zdolność do produkcji określonych typów komórek, które zużywają się, psują i obumierają. Mnóstwo zróżnicowanych komórek w naszych ciałach nie zachowuje zdolności do podziału i wymaga dlatego nieustannego uzupełniania ich z innego źródła. Przykładami takich komórek są erytrocyty, komórki naskórka, czy wyściółki jelita. [su_spacer]
Komórki macierzyste mogą regenerować tkanki
W końcu między innymi po to zostały stworzone. Zdolności do proliferacji (czyli namnażania się) i odnawiania tkanek jest w przypadku komórek macierzystych ogromna. Przeprowadzono wiele eksperymentów na myszach, które poddawano silnemu promieniowaniu. Jego dawka była na tyle duża, by zniszczyć wszystkie komórki macierzyste krwi gryzoni, w normalnych warunkach zwierzę umarłoby więc w krótkim czasie w wyniku niedokrwistości i/lub atakujących infekcji niemożliwych do odparcia. Wystarczy jednak przeszczepić takiej myszy kilka (!) komórek hemopoetycznych (czyli tych, z których powstają krwinki), by organizm zwierzęcia całkowicie odbudował populację komórek krwi. Łopatologicznie rzecz biorąc, na tym samym polega proces transplantacji szpiku u ludzi chorujących na białaczkę.
Komórki macierzyste i badania nad nimi dają ogromne nadzieje na rozwój medycyny regeneracyjnej. Szczególnie cenne są w tym kontekście tzw. komórki ESC (embryonic stem cells), które pobiera się bezpośrednio z zarodków lub z krwi pępowinowej. Ich wyjątkowość polega na tym, ze mogą one różnicować w dowolny typ komórek dorosłego organizmu (co nie ma miejsca w przypadku komórek pnia dorosłych ludzi, które są już zdeterminowane do różnicowania tylko w określone rodzaje komórek). Mogą więc posłużyć do odnawiania uszkodzonych tkanek u dorosłych i – o ile korzystać będziemy z własnych komórek – być przy tym doskonale tolerowane przez organizm (przeszczep taki nie jest obarczony ryzykiem odrzucenia). W badaniach na myszach wykorzystuje się komórki ESC do leczenia urazów rdzenia kręgowego, choroby Parkinsona i innych chorób neurodegeneracyjnych, ślepoty, czy cukrzycy pierwszego typu.
[su_spacer]
Okej, to w czym problem?
Skoro cały mój tekst jest jak dotychczas peanem na cześć komórek pnia, to dlaczego stosowanie ich w kremach jest bez sensu? No cóż, powodów jest kilka.
Po pierwsze, żeby komórka macierzysta działała, musi być żywa. Aby utrzymać ją przy życiu, po wyizolowaniu z organizmu, trzeba byłoby umieścić ją w odpowiednich warunkach in vitro, zakładając hodowlę, dostarczając odpowiednich składników do podłoża, usuwając szkodliwe metabolity, utrzymując odpowiednie pH, temperaturę, chroniąc całość przed dostępem drobnoustrojów i panując nad sporą ilością innych czynników. Jak myślicie, czy słoik z kremem jest odpowiednim miejscem do zakładania hodowli komórkowej? Czy jego zawartość może posłużyć za podłoże do wzrostu komórek macierzystych? Niestety, nie może.
Obumarłe komórki macierzyste są niestety tylko kupką rozpaćkanych organelli, która prawdopodobnie nie odznacza się żadnymi interesującymi właściwościami. Faktem jest, że w wyniku rozpadu komórki pnia może uwolnić się trochę substancji o właściwościach antyoksydacyjnych, przeróżnych witamin, czy protein wykazujących korzystne działanie na skórę. Tyle tylko, że prawdopodobnie większość z nich można – w bardziej stabilnej i tańszej formie – znaleźć w wielu innych kremach.
Druga sprawa jest taka, że komórki macierzyste znajdujące się w kremach najczęściej pochodzą z roślin – wszystko dlatego, że ich wyizolowanie z ryżu, jabłek, czy różnych zbóż – nie dość, że nie nasuwa żadnych etycznych wątpliwości – jest także tanie i łatwe. Tyle tylko, że jesteśmy ludźmi, a nie roślinami. Nasz organizm nie będzie w stanie zaadoptować komórek macierzystych innego gatunku (z ogromnym prawdopodobieństwem odrzuciłby je nawet wtedy, gdy pochodziłyby one od innego przedstawiciela Homo sapiens) – nasz układ immunologiczny bardzo szybko namierzy takiego intruza i zniszczy go. To z jednej strony źle, ponieważ dowodzi, że krem, na który pewnie wydaliśmy niemałe pieniądze, raczej nie spełni swoich funkcji. Ale z drugiej dobrze – Pan Jeżu tylko wie, co działoby się, gdyby nasze skóry zaczęły nagle zachowywać się jak roślinne merystemy i produkować komórki przekształcające się w łodygi lub korzenie. Skutecznego wszczepienia sobie komórek macierzystych nie chcielibyśmy też z innego powodu – w niektórych przypadkach wszczepienie komórek pnia do organizmu może skutkować rozwojem nowotworu.
Opisy na opakowaniach z tego typu nawilżającymi specyfikami sugerują, że cudowne właściwości komórek macierzystych roślin mogą mimo to zostać w jakiś sposób przekazane użytkowniczkom specyfiku, który je zawiera. Jak miałoby się to odbywać? Jaka jest międzygatunkowa droga przekazywania sobie cech różnych typów komórek? W jaki sposób komórki skóry miałyby wykorzystać informację genetyczną o tym, jak zbudować korzeń lub liść? Po jaką cholerę jest im w ogóle takie info? Ja nie wiem. A co najlepsze – producenci kremów również nie mają prawa tego wiedzieć. Rynek kosmetyków – w przeciwieństwie do farmacji, medycyny, czy nawet przemysłu żywnościowego – jest wciąż słabo obostrzony prawnie, co pozwala firmom na dowolne żonglowanie informacjami i deklarowanie przeróżnych efektów bez żadnego naukowego poparcia.
Warto pozostać czujnym:)
[su_icon icon=”icon: heart”]Buzi![/su_icon]
A ja wiem, czemu wieprz nie pomógł – bolała ją prawa, a przyłożyła do lewej! SZACH-MAT FARMACEUTYCZNA PROPAGANDZISTKO, MANIPULUJO!!!!!!!111111111
Akurat dzisiaj w drogerii widziałam balsam ujędrniający i wyszczuplający do ciała z komórkami macierzystymi z roślin :) Ale nie udało im się mnie omamić ;)
Trik polega na tym, że ktoś nie ma o czymś zielonego pojęcia, ale brzmi mądrze, to kupi. Dobrze, że istnieje Twój blog uświadamiający ludzi, że nie można „łykać” wszystkiego, co nam próbują wcisnąć ;)
Szczerze mówiąc jestem dość mocno zdziwiona. Do tej pory byłam przekonana, że komórki macierzyste to cud, miód i nutella. Ale po przeczytaniu Twojej argumentacji – muszę przyznać Ci rację :)
Cudny blog, tak swoją drogą :3
Dawn temu w Chinach był taki zabobon, że aby na przykład złamana ręka szybciej się zrosła należy jeść kończyny zwierząt, a jedzenie mózgu zapewni mądrość! Na pewno jakieś starsze babcie na wsiach dalej w to wierzą, także pomysł z wieprzem wcale nie taki głupi! :D
Dobry wpis. Już od jakiegoś czasu zamierzałem się z czymś podobnym, ale widzę, że lepiej zalinkować do Ciebie ;-). W marketingu kosmetyków tyle jest bzdur, ten przebija wiele z nich.
Trochę naciągany ten Twój wpis. Skoro jest to aż tak nieskuteczne, to czemu istnieją specjalne zabiegi w klinikach medycyny estetycznej? Moja dziewczyna swego czasu stosowała zabiegi Dermaquest i nawet ja mogłem zauważyć efekty… Więc w końcu działa, czy nie działa?