Każdy z nas przechodził dawno temu przez burzę hormonów. Wszyscy pamiętamy te czasy, gdy nasze twarze były bardziej zasyfione niż przejścia podziemne pod Dworcem Centralnym, a dusze bardziej rebelianckie niż Zbuntowany Anioł. Nic nowego. Wiedzieliście jednak, że nie tylko ludzie przechodzą przez te hormonalne zawirowania? Dotyczą one także młodych, niepokornych i gniewnych… much.
Muchy rozwijają się trochę inaczej niż my. W skrócie wygląda to tak:
Mimo że moim zdaniem noworodki bardziej niż ludzi przypominają rozgotowanego ziemniaka, przyjęło się mówić, że wyglądają jak zmniejszone kopie dorosłych. U much jest zupełnie inaczej – ich młodociane stadia, czyli larwy i poczwarki, z morfologicznego punktu widzenia nie mają kompletnie nic wspólnego z formami dorosłymi. W trakcie rozwoju dochodzi u nich do całkowitej przebudowy organizmu, kiedy to tkanki larwalne obumierają, a ze specjalnych komórek macierzystych rozwijają się duże muchy, które muszą potem znaleźć sobie pracę i założyć rodzinę. Pieczę nad tą skomplikowaną przemianą sprawują właśnie hormony, a ja pokażę wam dzisiaj doświadczenie, które jest na to dowodem. [su_spacer]
Frankenmucha – zrób to sam!
Żeby nie było – dotychczas nie udało się u muszych larw wykryć receptorów bólu i prawdopodobnie w ich ciele w ogóle takich nie ma, dlatego nie musicie się martwić tym, że działa im się krzywda. Zresztą, pewnie i tak nie myślicie o tym, używając pacek na muchy.
Najważniejsze pytanie – jak wygląda larwa muchy?
Jest brzydka, jasna i robakowata. Na potrzeby tego wpisu podzielimy jej ciało na trzy części – przednią (głowową), środkową (tułowiową) i pupę, czyli odwłok. W części głowowej larwy, tuż za jej małym móżdżkiem, znajdują się gruczoły wydzielające ekdyzon.
Pod tą dziwną nazwą kryje się hormon, który odpowiada u dużych larw za proces przepoczwarzenia. Jeśli jest go dostatecznie dużo – larwa postanawia dorosnąć i zmienić się w poczwarkę, z której później wyrośnie dorodna, duża mucha, gotowa na to, by podbić twoją kuchnię. Żeby dowieść wpływu właśnie tego hormonu na proces dojrzewania trzeba…
Po siedmiu dniach otrzymamy… Frankenmuchę, u której dwie części ciała będą wyglądały jak poczwarka, a środkowa, która nie miała dostępu do hormonu – pozostanie larwą.
W ten sposób zaindukowaliśmy w dwóch trzecich larwy hormonalną burzę i zmusiliśmy ją, by dorosła.
Po wykonaniu doświadczenia, czekamy aż nastanie noc, a następnie ustawiamy się na tle pełni, unosimy ręce i wybuchamy szaleńczym śmiechem. Stworzyliśmy Frankenmuchę.
Co z tego, że nie przeżyła.
[su_icon icon=”icon: heart”]Buzi![/su_icon]
Interesuję się biologią, ale też wegetarianizmem i animal studies. Mój wewnętrzny konflikt sprawia, że ten post jest zarówno interesujący, jak i okropny :((
Wiesz co, ja też miałam na początku studiów bardzo mieszane uczucia, głównie wtedy, kiedy przyszło nam kroić świeżo zabite kurczaczki i rybki. Dopiero potem miałam okazję rozmawiać z członkiem komisji etycznej, która zatwierdza projekty wszystkich doświadczeń, które przerabiamy i dowiedziałam się, że praktycznie nie ma wśród zwierząt, które wykorzystujemy takich, które i tak nie byłyby skazane na śmierć – np. kurczaki, z którymi pracowaliśmy były samcami zwiniętymi z fermy, gdzie i tak zostałyby od razu zabite, bo nie składają jaj. To nie jest tak, że zwierzątka hoduje się tylko po to, by potem je dręczyć i uśmiercać. Poza tym, tak jak pisałam – larwy naprawdę nie czują bólu. Ale rozumiem to uczucie – mimo wszystko mi też często towarzyszy.
Dzięki za ten komentarz. Trochę mi jej było jednak żal.
Oj tam od razu żal… Któż z nas nie chciałby zachować czegoś z dziecka? ^^
Jako dziecko też broniłam dżdżownic ;P
Fakt, w tym tekście brzmisz bardzo złowieszczo :) Miałam to samo, co koleżanki, szczególnie po przeczytaniu ostatniego zdania.
Nie zmienia to faktu, że spod Twoich rąk powstają naprawdę wyjątkowe wpisy i cieszę się niezmiernie, że tu trafiłam.
Niby tak, ale jakbym miała takiego kurczaczka uratowanego przed śmiercią, to bym wolała mu podarować dobre życie, niż go kroić :P Poza tym na tych fermach roi się od tylu chorób, że nawet takie uratowane zwierzęta, często są bardzo chore, więc wolałabym nie pracować na ich zwłokach. Teraz jestem na studiach humanistycznych, od przyszłego roku chcę zacząć biologię ze specjalnością neurobiologia, ale boję się, że na pierwszych zajęciach z krojeniem zwierząt, wybiegnę z płaczem…
Daleko mi do godzenia sie na katowanie zwierzat, ale jakbysmy tak wszystkie szczurki, kurczaczki i kroliczki ratowali przed zlowroga nauka, to bysmy byli w ciemnej dupie z poziomem wiedzy! Dla pocieszenia dodam, ze wiele energii poswieca sie na wytworzenie substytu „zwierzat do badan” jak np. plucka w postaci chipa :)
Niestety, ale to bardzo powierzchowny argument. To tak jakby powiedzieć „Utnę ci nogę, bo chcę wiedzieć, jak wygląda w środku”. Człowiek jest dla mnie równy ze zwierzętami i pragnienie wiedzy nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem. Animal studies to obszerna nauka, która tłumaczy to wszystko.
Czekam na burzę z piorunami, ubieram biały fartuch i będę tworzyć ]:->
koniecznie włącz sobie w tle muzyczkę z laboratorium dextera.
Wow, aż przeszły mnie dreszcze. Uwielbiam Twoje teksty o nauce!
To Gandor, to Gandor jest i mózg, mózg, mózg, mózg, mózg…:) Kasirysik dobry na wszystko i żadna tematyka mu nie straszna.
Kocham.
Poraz pierwszy jestem na tym blogu i już Cię kocham. :D
To jest takie fascynujące, że chciałabym zobaczyć #realphoto.
Uwielbiam twoje naukowe posty, dobrze że jest ich co raz więcej! O jakie słowo-klucz trzeba zapytać google żeby pokazało nam frankenmuchę? Jest to równie przerażające, co fascynujące :0
btw dzień dobry, pierwszy komć ode mnie :3
Buhahaha czekam na pełnie i do dzieła.