Zabieram was dzisiaj w podróż do mojego dzieciństwa, czyli krainy klocków Lego, lalek Barbie i kilku pięknych książek.
A wszystko to z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że mój pokój doczekał się niedawno małego remontu, w czasie którego odnalazłam kilka zagubionych książek, a wśród nich i takie, które uważam za jedne z najważniejszych w całym moim krótkim żywocie. A po drugie z tej przyczyny, że w mojej rodzinie pojawiło się niedawno kilka małych szkrabów, a ja, jako zadeklarowana książkomaniaczka bardzo poważnie traktuję kwestię ich literackiej edukacji. Może przy okazji i wy skorzystacie i nadrobicie braki, albo chociaż podrzucicie poniższe pozycje młodszemu rodzeństwu. To jedziemy.
[su_spacer]
1. Biały Bim Czarne Ucho – Gawrił Trojepolski
Pierwsza książka, przy której płakałam. A dokładniej wyłam jak bóbr. Taki, który właśnie dowiedział się, że nie dość, że pękła tama, to jeszcze woda zatopiła całą jego bobrzą rodzinę, dom oraz bobrzy urząd administracyjny i żadnego zasiłku nie będzie. Jedna z nielicznych lektur, do których wracam. Nawet, gdybyście obudzili mnie w środku nocy, to bezbłędnie wyrecytuję wam najbardziej wzruszający fragment w historii literatury, który w moim wydaniu znajduje się na stronie 313.
Przepiękna i poruszająca historia o banalnej rozłące właściciela z psem. Pierwsza gorzka lekcja radzenia sobie z frustracją i niemocą – zakończenie opowieści było najgorszym, jakie mogłam sobie wyobrazić, ale – guess what – nikogo to nie obchodziło.
Mała Kasia poradziła sobie z tym bólem, ale przy okazji jej dziewięcioletnie serduszko rozpadło się na kawałki i nic już nigdy nie było takie samo.
[su_spacer]
2. Sue Townsend – Adrian Mole
Błyskotliwa, mocno osadzona w brytyjskich realiach i pełna angielskiego humoru seria pamiętników, których autorem i bohaterem jest neurotyczny i zakompleksiony Adrian Mole. O książce powiedziała mi polonistka, gdzieś pod koniec podstawówki. Zaskoczyłam od razu. Czytałam wszystkie części kilkakrotnie – za każdym razem będąc w innym wieku i odkrywając nowe literackie smaczki. Kocham książki konstruowane na tej zasadzie, że główny bohater w kolejnych częściach dorasta razem z czytelnikiem, więc wyobraźcie sobie moją radość, gdy w ostatnie wakacje przeczytałam Czas prostracji, w którym Adrian jest już dojrzałym facetem z bardzo gorzką refleksją o świecie i po raz setny mogłam utożsamić się z jego przemyśleniami.
Sue Townsend jest dla mnie przykładem autorki perfekcyjnie konstruującej swoje postaci i mistrzynią lekkiego pióra. Z czasem przekonałam się, że humor wylewający się z każdej strony jest tak naprawdę zasłoną dymną, za którą skrywa się gorzka prawda o ludziach i rzeczywistości.
Pamiętam, że zainspirowana Sekretnym dziennikiem, napisałam swoje pierwsze poważne opowiadanie na miejski konkurs literacki dla dzieci i wygrałam. Wtedy to zostałam pupilką pani z polskiego, poznałam smak sukcesu, zapragnęłam sławy, dziwek i pieniędzy.
I oto jestem.
[su_spacer]
3. J.K. Rowling – Harry Potter
Obrona tej serii książek to jedyny temat, na który mogłabym dyskutować z księdzem Natankiem (bo z wszystkimi pozostałymi jego poglądami się zgadzam). To jest po prostu kultowa książka i nie wyobrażam sobie jak można było być dzieckiem lat 90. i przetrwać najpiękniejsze i najbardziej szalone lata swojego życia (czyli te w podstawówce), nie czytając jej i nie zaznajamiając się z przygodami ekipy czarodziejów.
Nic nie podziałało mi na wyobraźnię tak, jak Harry Potter, nad żadną książką nie uroniłam tylu łez i żadnej tak bardzo nie obśliniłam, kiedy nad ranem zasypiałam ledwo żywa z głową na jej stronach, wciąż chcąc czytać dalej.
Są tylko dwie rzeczy, które mogę zarzucić J.K. Rowling. Pierwsza: kwestia Dumbledore’a. Druga: wciąż nie otrzymałam listu z Hogwartu.
[su_divider top=”no”]
Bycie dorosłą jak na razie podoba mi się mniej, niż chodzenie do przedszkola, dlatego lubię wypełniać sobie czas rozrywkami sprzed lat – oglądaniem kreskówek, czytaniem bajek i graniem w Mario. Dlatego podrzućcie mi tu jakieś swoje propozycje. Przeczytam i może znów będę mogła używać kremów 10+.
„Biały Bim…” <3 morze łez wylanych nad tą historią! :)
Baśnie Andersena.
A Ania z Zielonego wzgórza? A Jeżycjada? Czytałaś? Mi się kojarzą z bez
troską dzieciństwa i gdyby nie nadmiar obowiązków chętnie przeczytałabym po raz kolejny:)
Nienawidziłam Ania z Zielonego Wzgórza była chyba pierwszą lekturą, której nie przeczytałam, bo tak strasznie mi się nie podobała. Za to Jeżycjada i cała Musierowicz od zawsze na propsie.