Dowód anegdotyczny: ile jest wart i dlaczego niemal nic?

04-02-2017

Stoimy z wymyślonymi przyjaciółmi pod daszkiem przed biblioteką. Wyszliśmy z budynku na moment, by przewietrzyć głowy i powdychać co nieco świeżego smogu, bo ileż można dusić się w tych oczyszczonych, klimatyzowanych salach. Rozmawiamy, śmiejemy się, świeżo zgniłe liście wplątują się w nasze włosy, a krople brudnego deszczu osiadają na okularach. Sielanka. Wtem jeden z przyjaciół wyciąga z kieszeni paczkę papierosów i zaczyna częstować pozostałych.

– To ja już wracam do środka – rzekłam, albowiem nie palę. – Karmcie swojego raka, a ja będę na górze.

– Hehe. Jakiego raka? – zapytał inicjator palenia.

– No, raka płuc. Taki żart. Hehe? – odrzekłam niepewnie.

– Weź nie gadaj. Palenie nie powoduje żadnego raka. Mój dziadek palił całe życie i umarł, bo spadł z roweru, a nie bo miał raka. Hehe. Jaranko. Brednie z tym rakiem. Hehe.

Ach, no tak. O ja głupia, przecież palenie nie powoduje raka i właśnie mi to udowodniłeś.

Hehe. [su_spacer]

Wszyscy ich znamy. Ludzi, którzy mają statystykę i naukę w czterech literach, ponieważ każdy naukowo potwierdzony fakt potrafią zbić dopasowaną do sytuacji anegdotką. Powiesz im, że homeopatia nie działa, a oni na to, że ciocia Krysia zawsze łyka cukrowe pigułki i czuje się po nich świetnie. Powiesz im, że bezpieczeństwo na drodze i trzeba zapinać pasy, a oni na to, że przecież wujek Stefan w siedemdziesiątym trzecim przeżył wypadek właśnie dlatego, że nie miał zapiętych pasów, bo wypadł przez przednią szybę na trawę, podczas gdy auto stanęło w płomieniach. Zapytasz, czy szczepią dzieci, bo śmiertelne choroby i groźne infekcje, a oni na to, że dziecko koleżanki ma autyzm, bo było szczepione, więc weź nie gadaj głupot z tymi chorobami, bo prawdziwa choroba to autyzm, a nie jakieś tam polio. Choć wszyscy intuicyjnie czujemy, że wartość takich opowiastek jest raczej żadna, to jednak czasami trudno jest wskazać dokładnie, co nie tak jest z takim sposobem myślenia i dowodem opartym na anegdocie. I dlatego przygotowałam dla nas dzisiaj małą ściągawkę. Chodźcie, powytykamy innym błędy! [su_spacer]

Błąd numer 1: jeśli B nastąpiło po A, to A jest przyczyną B

Na pewno nie raz spotkaliście się z tym błędem logicznym, nazywanym po łacinie post hoc ergo propter hoc. Polega on na tym, że następowanie po sobie w czasie dwóch wydarzeń utożsamiane jest ze związkiem przyczynowo-skutkowym między nimi. Dla przykładu:

Moje dziecko zostało zaszczepione, a pół roku później zdiagnozowano u niego autyzm. Uważam zatem, że szczepienie jest przyczyną zaburzenia.

Zaczęłam jeść tylko organiczne warzywa i od tego czasu czuję się lepiej. Moje dobre samopoczucie jest skutkiem spożywania warzyw wyłącznie z organicznych upraw.

Do Europy przybyło wielu imigrantów, a następnie sytuacja finansowa mojej rodziny się pogorszyła. To imigranci są przyczyną złej passy.

Intuicyjnie tego typu wnioskowanie wydaje się być okej. Wszystko dlatego, że nasze mózgi mają kłopot z rozróżnianiem zwykłych korelacji od związków przyczynowo skutkowych i wydaje się, że ma to swoje ewolucyjne uzasadnienie. Dobór naturalny premiował tych z naszych przodków, którzy byli w stanie wyciągnąć odpowiednie wnioski z odpowiednich obserwacji. Na przykład jeśli mój jaskiniowy przyjaciel zjadł czerwony owoc, a godzinę później umarł w konwulsjach, to prawdopodobnie ja, nie jedząc czerwonych owoców, zwiększyłabym swoje szanse na przetrwanie. Myślenie tego typu, ostrożność i unikanie potencjalnych zagrożeń opłacało się, nawet jeśli w rzeczywistości przyczyną śmierci mojego przyjaciela byłoby ugryzienie przez jadowitego pająka.

Ale wracając do sedna. Upatrywanie związków przyczynowo – skutkowych tam, gdzie dwa wydarzenia następują po sobie jest błędem logicznym, który dobrze obrazują poniższe przykłady:

Przed deszczem ptaki latają nisko, a zatem niski lot ptaków jest przyczyną deszczu.

Zatankowałam samochód do pełna, a dzień później złapałam gumę. Przebita opona jest więc skutkiem pełnego baku.

Przeczytałam podręcznik do biochemii i tydzień później oblałam egzamin z tego przedmiotu. Przeczytanie książki było więc przyczyną mojej porażki.

Kogut pieje przed wschodem słońca, a zatem przyczyną wschodzenia słońca jest pianie koguta.

Widzicie? Z faktu, że dwa wydarzenia następują po sobie, nie wynika jeszcze absolutnie, że wcześniejsze z nich jest przyczyną późniejszego, to absurd, Pomiędzy skorelowanymi zjawiskami może rzeczywiście istnieć związek przyczynowo-skutkowy, ale samo następstwo w czasie ani trochę go nie potwierdza. [su_spacer]

Błąd numer 2: rozmiar próby badawczej w twojej anegdocie wynosi 1

Rozmawiałam kiedyś z wymyśloną przyjaciółką, a nasza dyskusja dotyczyła medycyny alternatywnej. Ona, jako jej gorąca zwolenniczka, powołała się na przykład koleżanki, której udało się złagodzić objawy pewnego rzadkiego genetycznego zaburzenia poprzez picie herbatki z kolendry. Powiedziała wtedy, że to właśnie takie historie prawdziwych ludzi przemawiają do niej tysiąc razy bardziej niż suche liczby i statystyki i że między innymi dlatego wierzy w skuteczność herbatki bardziej niż w leki.

Jesteśmy gatunkiem opowiadaczy historii i to na nich przez większość istnienia Homo sapiens opieraliśmy naszą wiedzę. W porównaniu z opowieściami i anegdotami, metoda naukowa wraz z jej logicznymi regułami i rozbudowanym aparatem analizy statystycznej, które pomagają badaczom zachować dyscyplinę umysłową, jest młodziutka niemal tak jak Krzysztof Ibisz. Nieintuicyjna, mało przystępna, skomplikowana i wymagająca krytycznego spojrzenia nie tylko na innych, ale też przede wszystkim na siebie.

Ale o czym to ja miałam. Ach, prawda o świecie. Choć wysłuchiwanie historii byłoby pewnie bardziej pasjonujące niż analizowanie danych i parametrów statystycznych, nie dysponujemy niestety póki co żadną lepszą metodą poznawania obiektywnej prawdy o świecie niż właśnie za pomocą metody naukowej. A statystyka ma do siebie to, że działa tym lepiej, im bardziej reprezentatywna i liczna jest próba badawcza, czyli im więcej adekwatnych przypadków poddamy analizie. Jedna losowa historyjka to zupełnie niewystarczająca próba do tego, by móc wysnuwać jakiekolwiek wnioski i konkluzje. [su_spacer]

Błąd numer 3: nie kontrolujesz wszystkich czynników

Weźmy sobie Krysię. Krysia boryka się z nadprogramowymi kilogramami, bólami głowy i wypadającym włosiem. Czuje się nieszczęśliwa, aż w końcu trafia w internecie na reklamę oczyszczających soczków i koktajli, które niezwłocznie kupuje. Wypija 3 litry zielonego dobra, idzie spać i następnego dnia budzi się smuklejsza, pełna energii, bez bolącej głowy i z trzema nowymi dopasowaniami na Tinderze. Czego to zasługa? – myśli Krysia. – Oczywiście, że soku!

Na czym polega błąd takiego myślenia? Ano na tym, że Krysia nie wzięła pod uwagę dziesiątek innych czynników, które mogły mieć wpływ na poprawę jej samopoczucia. Mogło tu po prostu zadziałać klasyczne placebo. Być może Krysia przez ostatni miesiąc miała urwanie głowy w pracy i w końcu po dwóch tygodniach niedosypiania zaliczyła odżywcze osiem godzin snu. Może poranne światło sprawiło, że jej odbicie w lustrze jawiło się jako smuklejsze. Może sam fakt zadbania o siebie poprawił Krysi nastrój. A może też pozytywne fluidy z kosmosu zjednoczyły się tej nocy z wewnętrznym centrum energetycznym Krysi i to właśnie dlatego poczuła się ona lepiej. Nie można wykluczyć żadnej z tych opcji, bo anegdota nie jest kontrolowanym badaniem i dlatego nie da się wskazać jednej zmiennej decydującej o rezultacie, ot co. [su_spacer]

Błąd numer 4: umarli i przegrani nie opowiadają historii

Aby omówić ten rodzaj błędu, weźmy sobie skrajny przykład. Załóżmy, że mamy grupę pacjentów chorych na straszną chorobę X, którzy zgłaszają się do znachora leczącego ich pigułkami z wyciągiem z kopyta bizona. 99 ze 100 pacjentów umiera, natomiast jeden przeżywa i od tej pory staje się zagorzałym zwolennikiem znachora i jego metod. Zaczyna udzielać się na forach w internecie, sprzedaje pigułki w sklepach z ziołami i opowiada swoim znajomym oraz klientom historię o tym, jak to wyciąg z kopyta bizona uratował mu życie. Co w tym czasie robi pozostałych 99 pacjentów? Czy odzywają się i zapoznają potencjalnych klientów z historiami o swojej tragicznej przygodzie z pigułkami z kopyta bizona? Nie. Nie żyją, więc nie mówią. Czy można uznać, że potencjalni pacjenci znachora, po zapoznaniu się z historią jednego wyleczonego pacjenta, otrzymują obraz dokładnie odwzorowujący rzeczywistość?

Anegdotyczne dowody dotyczą zazwyczaj przypadków wyjątkowych i zupełnie niewymiernych. Pamiętacie mojego wymyślonego przyjaciela z początku wpisu i jego palącego dziadka? Jasne, wśród nałogowych palaczy trafiają się osoby, którym nałóg nie wyrządzi na zdrowiu żadnej szkody. Miażdżąca większość z uzależnionych będzie jednak wcześniej czy później borykać się z problemami różnej maści. Albo ta herbatka z kolendry i genetyczna choroba. Czy anegdota o niej mówi nam jednocześnie o tym, jak wiele osób z danym zaburzeniem NIE skorzystało w żaden sposób na popijaniu ziołowego naparu? Nie. Wyjątek nie zaprzecza regule, lecz potwierdza jej istnienie właśnie dlatego, że jest wyjątkiem. [su_spacer]

Błąd numer 5: pamięć zawodzi, a dane pochodzące z anegdot są mętne jak woda w Bałtyku

Jeśli w przypadku anegdot można w ogóle mówić o jakimkolwiek zbieraniu danych, to ich jakość jest raczej kiepska, bo nasza pamięć jest raczej kiepska. Jest niedokładna, działa wybiórczo i dopasowuje fakty do historii tak, by uczynić ją możliwie najbardziej spójną – i to właśnie dlatego najbardziej przekonujące historie to te, które sami tworzymy. Parametry, o których mowa w anegdotach w dużej mierze pozostają też niemierzalne – odnoszą się do rzeczy tak płynnych jak dobre samopoczucie, czy subiektywna poprawa zdrowia. Trudno jest je podważać, bo trudno jest przyjąć obiektywną miarę, do której można byłoby je przyrównać. Nie wspominam już nawet o tym, że tezy wysuwane przez opowiadaczy anegdot nie nadają się do weryfikowania i testowania, a to właśnie to ostatnie jest jednym z fundamentów metody naukowej. 

[su_divider top=”no”]

Dowód anegdotyczny, choć może przedstawiać pewną wartość z punktu widzenia nauki – na przykład taką, że stanie się punktem wyjścia do przeprowadzenia porządnych badań – w dyskusjach pozostaje jednak zupełnie bezużyteczny. Jako pełen błędów logicznych i poznawczych musi zostać odrzucony, a jeśli traficie kiedyś na kogoś, kto za pomocą historyjki o dziadku będzie wam udowadniać, że rak płuc nie ma nic wspólnego z paleniem, to każcie mu zginąć.

Hehe.

[su_icon icon=”icon: heart”]Buzi![/su_icon]

44 odpowiedzi na “Dowód anegdotyczny: ile jest wart i dlaczego niemal nic?”

  1. Konrad Norowski pisze:

    Problem jest taki, że osoby nie kumające filozofii nauki często ciężko przekonać do użycia głowy zamiast linkowania śmiesznych obrazków. Zresztą nawet jeżeli ktoś taki wyjdzie z jednego błędu, to zaraz wpada w drugi, bo brak jest tych elementarnych podstaw, których w szkole się nie uczy, bo przecież ważniejsze jest uczenie encyklopedii na pamięć.

    • Kasia Gandor pisze:

      O, to, to. Bardzo mi brakuje w szkole uczenia o metodach wnioskowania, logice i błędach z nią związanych i w ogóle o metodzie naukowej, albo chociaż o weryfikowaniu źródeł…:(

      • Konrad Norowski pisze:

        To teraz pytanie kiedy i na jakim przedmiocie. Już w gimbazie ludzie zajawiają się polityką i postują różne głupoty, więc można to od biedy wprowadzać, ale jednocześnie do porządnej weryfikacji niektórych rzeczy wypadałoby mieć wiedzę okołomaturalną, co wskazywałoby na liceum i to raczej późniejsze. No i druga kwestia: jaki przedmiot? Na matmie? Kosztem czego? Wyrzucamy kolejną rzecz z i tak już okrajanego programu? Wychowawcza? To niemal z definicji jest luźna godzina którą wszyscy olewają. Wos? Jego poziom bardzo zależy od profilu klasy (z matmą w sumie jest podobnie). Nowy przedmiot?
        Ciężko chyba byłoby znaleźć rozwiązanie systemowo skuteczne, a i to by się pewnie nie obyło bez politycznego bicia piany o indoktrynacji – jak powszechnie wiadomo nauka jest lewacka. Jedno co mogłoby się udać to ruchy oddolne.

        • Wojciech pisze:

          Myślę, że matma. Za moich czasów (hehe) w gimbazie były jakieś podstawy dowodzenia twierdzeń i logiki. Wystarczyłoby dodać ociupinkę metod numerycznych, statystki i kodowania (żeby zachęcić młodzież, bo wiadomo $$$) i pokazać dlaczego twój program się krzaczy jeżeli robisz z logiki pannę lekkich obyczajów ;)

          • Konrad Norowski pisze:

            Właśnie z powodu związku matmy z logiką w ogóle brałem ją pod uwagę, niemniej mam wrażenie że mówimy o odrobinę innych rzeczach – ja napisałem o przekazywaniu filozofii nauki, Kasia o metodzie naukowej, a Twoje podejście jest bardziej utylitarnym, szczególnym przypadkiem tego co powyżej. Also logika matematyczna nie pokrywa się z logiką „na chłopski rozum” (zdania bezsensowne w języku polskim mogą być prawdziwe w języku logiki matematycznej – zresztą wydaje mi się że nawet specjalnie projektuje się zadania z logiki w ten sposób żeby tę rozbieżność pokazać) w związku z czym może powodować problemy.
            Statystyki na matmie jest w liceum trochę – jakaś średnia arytmetyczna i ważona, odchylenie standardowe czy mediana. Sęk w tym że to wszystko i tak jest kierowane bardziej na „niech toto zda maturę a później niech się uniwerek totym martwi” niż „wykształćmy człowieka ogarniającego życie w natłoku informacji, bo bez tego będzie jak pijany na polu minowym”.

          • Ja właściwie tego typu rzeczy – logikę, metodykę badań, ich wartość naukową itp. miałam dopiero na studiach. I tak w moim zdaniem, niewystarczającym stopniu.

          • Konrad Norowski pisze:

            Jeżeli nie kształcisz się bezpośrednio w tym kierunku (nie wiem czy są studia bezpośrednio ogarniające metodę naukową itd) to wydaje mi się że zwykle wykształcenie w tym kierunku zdobywa się w oparciu o osmozę informacyjną – widzimy jakieś postawy intelektualne, nabieramy pewnych intuicji, wyrabiamy w sobie nawyki weryfikacji i instynkty antybredniowe. Mimo to jeśli ktoś nie dokształca się sam, to nawet studia mogą być niewystarczające.

          • Wojciech pisze:

            Po trosze sam napisałeś to co chciałem napisać ;) nie jestem przekonany czy szerokie i dokładne nauczanie o tym wszystkim o czym rozmawiamy jest możliwe i do ogarnięcia przez większość uczniów. Natomiast wierzę, że z dobrze zaprojektowanych zadań statystycznych, gdzie uczeń musiałby trochę pomaltretować dane i wnioski, można się takich nawyków nauczyć instynktownie. Zamiast tylko liczyć średnie, odchylenia i inne histogramy, postawić pytania bardziej otwarte, w stylu jak bardzo wnioski się różnią w zależności od wielkości próby, czy dwie wielkości są statystycznie rozróżnialne i kiedy, co można powiedzieć o danej wartości i w jakim przedziale zaufania i jakie wnioski można (i nie można) na podstawie tych danych wyciągnąć, jakie postawić hipotezy i jak je weryfikować.

          • Konrad Norowski pisze:

            Podstawy metody naukowej to nie jest jakaś fizyka kwantowa ;) Hipoteza, doświadczenie, weryfikacja, modyfikacja teorii – ot i wszystko, oczywiście w telegraficznym skrócie. Stata jest ważną częścią tej zabawy – czy to chi kwadrat, trzecia sigma czy testy korelacyjne – to wszystko ma swoje miejsce w metodologii. Nie wierzę natomiast, że osoba planująca mieć co najmniej średnie wykształcenie nie jest w stanie się nauczyć czym się różni ad absurdum od ad personam, albo że korelacja to nie przyczynowość.

          • Anna Zielińska pisze:

            Najlepiej by wypierdzielić religię i te 2 dodatkowe godziny w tygodniu poświęcić na coś pożytecznego. Np. filozofię (z filozofią nauki włącznie) czy właśnie podstawy metodyki naukowej.

          • Konrad Norowski pisze:

            Z tym że wyrzucenie religii jest po prostu nierealne :)

          • Anna Zielińska pisze:

            W obecnej sytuacj politycznej nie. Ale patrząc na to, co się dzieje w kraju (tzn. rozpasanie kleru prowadzi do coraz szybszej laicyzacji społeczeństwa) nietrudno mi sobie wyobrazić sytuację w której za 10 czy 15 lat taki ruch będzie możliwy. Paradoksalnie usunięcie religii ze szkół dobrze by zrobiło samej katechezie. Bo na razie jest to lekcja – zapchajdziura na którą chodzi się, bo babcia kazała.

          • Sto procent racji. Moje właściwie powinny bardzo mocno ogarniać to, bo były medyczne!

        • Ja się zastanawiam, czy nie powinno się wprowadzać wiedzy o metodzie naukowej bardzo wcześnie – jestem sobie w stanie wyobrazić, że dzieciaki nawet w podstawówce część by łapały. Oczywiście nie mówię tu o istotności statystycznej, ale w prosty sposób zapoznać z wnioskowaniem (które i tak przeprowadzamy, na różne sposoby, od najmłodszych lat). A później, no cóż, od gimnazjum mamy biologię, chemię w programie, myślę, że to są przedmioty na których metoda naukowa powinna być jak najbardziej obecna. A jeśli chodzi o logikę formalną, to prawdopodobnie liceum to jest dobry czas.
          No ale to by wymagało chyba, żeby programy poszczególnych przedmiotów były ze sobą dość mocno związane i całość nauki szkolnej musiałaby mieć jakiś większy sens.

          • Konrad Norowski pisze:

            O kilku lat już mam wrażenie że większa korelacja między przedmiotami ścisłymi byłaby absolutnie cudna – wreszcie widać by było powiązanie między dziedzinami wiedzy a nie tylko osobne wysepki które trzeba zaliczyć w toku wycieczki bo „facetka od pszyrki każe :/”

    • Magdalaena pisze:

      linkowanie śmiesznych obrazków nie musi być ograniczone do ignorantów:
      https://imgs.xkcd.com/comics/correlation.png

  2. Lukasz pisze:

    Lubię też przykład z biciem dzieci. „Ja byłem/am bity, a wyrosłem na porządnego człowieka”. I takie osoby zwykle przy innej okazji wyjawiają, że mają fobię albo nerwicę natręctw.

  3. Natalia pisze:

    Najlepszy i tak jest mój dziadek. Palenie śmieci nie powoduje raka (palenie śmieci -> zanieczyszczenia -> smog -> choroby), bo wtedy wszyscy mieliby tylko nowotwór płuc, a nie wszystko. Bo ten tlen zostaje w płucach, nie przenika do krwi, nie nie 😅

  4. Z niektórymi osobami to już mi się nawet nie chce dyskutować. Chyba wydrukuję dla nich ten tekst i będę wręczać w ramach prezentów uświadamiających, czy coś.

  5. kasia_kkk pisze:

    Kocham ten tekst :D

  6. Piszę sobie pisze:

    Prawda jest taka, że statystycznie człowiek na spacerze z psem ma po 3 nogi, a palenie papierosów nie powoduje raka, a jedynie znacznie zwiększa ryzyko jego wystąpienia. Moim zdaniem nauka się kończy tam, gdzie osoba zaczyna się emocjonalnie przywiązywać do głoszonych twierdzeń, choćby dlatego, że czuje się zagrożona i chce udowodnić swoją pozycję. Czyli tak naprawdę, praktycznie nie istnieje, zwłaszcza w koleżeńskich dyskusjach.

    • Krzychu pisze:

      Nie ma statystycznie 3 nóg bo nie ma takiej miary jak 'statystycznie’. Średnio też nie ma bo nie używa się średnich do miar nieciaglych (dyskretnych). W dodatku średnia powinno się podawać z odchyleniem standardowym.

      • Michał Wilkowiecki pisze:

        Kiedy ktoś pisze że on i jego pies maja statystycznie 3 nogi trzeba odpisać „i podobne zrozumienie statystyki”.

      • Piszę sobie pisze:

        Ma Pan rację, ale zakładam, że nie odnosi się Pan w taki sposób do wszystkich, bo byłby Pan postrzegany jako niegrzeczny. Dlatego nauka w dyskusjach innych niż akademickie zwyczajnie nie istnieje.

        • Krzychu pisze:

          Skoro muszę być postrzegany jako niegrzeczny kiedy zwracam komuś uwagę na błędy to niech tak będzie. Nauczyciele w szkole dopiero musza być niegrzeczni wg. Pana definicji ;) A nauka istnieje i w dyskusjach i ogólnie – właśnie czyta to Pan na urządzeniu elektronicznym. Dlatego warto wiedziec jak coś działa albo się na ten temat nie wypowiadać.

    • Konrad Norowski pisze:

      Czy Ty właśnie napisałaś/eś że nauka „praktycznie nie istnieje” ? o.O

  7. O rany, idealny artykuł do ucinania dyskusji w tym stylu. Kiedyś ktoś polecał podobny (acz mniej obrazowy) artykuł, z którego wyniosłam bardzo cenne zdanie: „nie jesteś jednoosobową grupą badawczą”.
    Kiedyś przeczytałam rozbrajający komentarzy negujący naukę: „liczą się doświadczenia tysięcy prawdziwych osób!!!” (za skutecznością jakiejś znachorskiej metody). Pan nie był skłonny się podzielić skąd ma informacje o tych tysiącach osób i czemu oni są prawdziwi, a inni nie :(

  8. Czwarty błąd urzekł mnie najbardziej. Ludzie ogólni są kiepscy w rozumowaniu, obliczaniu prawdopodobieństwa i braniu pod uwagę okoliczności. Przypomniała mi się fikcyjna anegdota o facecie, który wyczytał, że prawdopodobieństwo, że na pokładzie samolotu znajdzie się bomba, jest znikome, znacznie większe jednak od szansy, że w samolocie znajdą się jednocześnie dwie bomby. Aby zabezpieczyć się przed atakiem terrorystycznym, zawsze wnosił ze sobą własną bombę.
    Pozdrawiam!

  9. May pisze:

    Czy jeżeli chodzi o szczepionki i autyzm, ten lekarz z Ameryki nadal dla was biochemików nic nie wnosi? I czy JLW „Czy miłość to neuro peptyd? Nie oznacza, ze głównym budulcem są aminokwasy, a jeśli nastąpiło zaburzenie to nie ma prawidłowych przekaźników?

  10. SnakeLikeABoss pisze:

    Najgorsze są dla mnie argumentum ad numerum oraz misericordiam. I jeszcze coś było, ale nie pamiętam. O wiem, ale nie pamiętam czy to ma nazwę. Zaraz powiem.

    O ile w metodzie badawczej liczba ma znaczenie, to w samej dyskusji nie. Argumentum ad numeru to dowodzenie czegoś, bo więcej osób jest tego zwolennikiem. Ciekawe czy w takim razie Hitler był dobry, bo tylu ludzi go wielbiło… Hmmm. Ale wracając: Jesteś idiotą. Co za tępak… Mówi Ci 10 osób, że się mylisz. Więc nie masz racji. Słyszałem to wielokrotnie. Zwłaszcza tam, gdzie są ludzie młodzi, próbujący kozaczyć, że są dorośli. Np. w grach przeglądarkowych, forach, itp. Społecznościach internetowych po prostu. Nie chce mi się dokładnie mówić co i jak, bo nie pamiętam, to było dawno temu i pewnie sam bym coś przekręcił, ale było to mniej więcej na zasadzie. Gra mi nie działa dobrze. Mam super dobry komputer, a gra laguje i freezuje. Komp wytrzymuje gry dużo nowsze i bardziej wymagające. Dostaję argument „nie miałam czegoś takiego, więc piszesz bzdury”. Co prawda tu była tylko jedna osoba… ale popierały ją inne. I tylko dlatego, że ją popierały, było ich więcej. Albo bardzo zabawny przykład. Miałem w dzieciństwie dość zbugowanego cartridga z grą Wrecking Crew na pegazusa i Mario Bros (i innymi, ale nie mają tu znaczenia). Zobaczyłem na YouTubie jak ktoś przez jakieś specjalne kody na emulatorze gra w poziomy 9-1 do 9-(jakiś kwadracik zamiast cyfry czy coś). Napisałem, że też tak kiedyś miałem w dzieciństwie. Zostałem shejtowany przez bandę niedowiarków, że kłamię, że to niemożliwe itp. I ciągle mnie wyzywali. Bo oni w to nie wierzą, bo to niemożliwe. No cóż… ja nie wiedziałem, że to niemożliwe… może dlatego mi się udało? Najlepsze jest to, że to nie było nic subiektywnego. To była obiektywna prawda. Te poziomy za dzieciaka widziałem. Na konsoli. Ale wg nich tylko przez glitche się da tak. Najlepsze było, że kazali mi nagrać to. Nie chcieli zrozumieć, że tego cartridga nie mam od kilkunastu lat, że konsoli tym bardziej, nie mam jak nagrać z konsoli filmiku… dla nich po prostu niemożliwe było niemożliwe, bo tak. To trochę argument w stylu „nie wierzę”, ale ma wiele wspólnego z ad numerum, bo po prostu chodzi o to, że wg nich mieli rację, bo było ich kilku i to był dla nich dowód, że mają rację. Bo ktoś ich popierał.

    Drugi przypadek to misericordiam. Odwoływanie się do uczuć. Ale to nie będę tak opisywał. Po prostu zamiast faktów, to emocje. Np. Antyszczepionkowcy wykorzystują fakt, że jakie to biedne są ich dzieci, a źli lekarze są bezduszni. To taki najlepszy przykład. Szkoda, że nie ma za to kar :(

    A trzecia rzecz, to najgorsza. Ty nie umiesz się wysłowić, nie umiesz przedstawić argumentu, więc nie masz racji! Ciężko mi tutaj dać przykład, ale… czy nie mieliście tak nie raz, że chcecie komuś udowodnić jakiś fakt, ale nie potraficie dobrze to wyjaśnić, nie macie słów w głowie, ale wiecie, że to prawda itp, że to nie z jakiegoś lewego źródła, tylko tak jest. Ludzie wykorzystują to, że oni np. komuś przygadają, więc mają rację, a ten nie umie na to odpowiedzieć, to nie ma.

    Swego czasu czytałem błędy logiczne/cognitive biases na Wikipedii. Jest tego MEGA DUŻO.

    • Marek Woś pisze:

      @SnakeLikeABoss:disqus – wybacz ale pisząc o „najgorszych argumentach” używając ich łacińskich nazw, zapomniałeś(aś) o prawie Godwina…

  11. Wiesław Gula pisze:

    „nie jesteś jednoosobową grupą badawczą” jest bardzo dobrym sformułowaniem, użytym przez chyba Kingę, warto stosować w przypadkach jednorazowych objawień. Ale jeśli jest kilka tysięcy „jednoosobowych grup badawczych” będących podobnymi przypadkami, tu piję do szczepionek, to czy można je bagatelizować? Jeśli je rozdzielimy i z każdą jgb rozprawy się z osobna, to można każdej powiedzieć, że tworzy sztuczny problem, przecież tysiące tej szczepionki używały i nic im się nie stało. Ale jeśli pozbieramy jgb w grupę, to czy nie powinien pojawić się myslącej osobie znak zapytania?

    Bawiąc w anegdoty: w łazience było 10 misek z wodą, przy czym w jednej z nich ktoś wcześniej wodę zabrudził farbami. Kilkadziesiąt osób tam się umyło, w tym kilka osób w misce z brudną wodą. Po fakcie jedna z feralnych osób zaczęła twierdzić, że nie należy myć się w tej łazience, bo można się tam tylko ubrudzić.

  12. Natka DeNatka pisze:

    Moim zdaniem problem nie leży w tym czy anegdota czy badanie, ale w tym, że nie ma pewności co do wiarygodności badania. W czasach dezinformacji i nabywania drogą kupna wyników badań przez wielkie koncerny tudzież opłacania badań z rezultatami korzystnymi dla tychże mega-koncernów ciężko jest w jakiekolwiek badania uwierzyć bądź zweryfikować ich jakość. Nie widzę jak ten artykuł odpowiada na ten, zaiste większy w mojej opinii, problem, a jakże mocno powiązany z społecznym rozeznaniem w 'najprawdziwszej prawdzie’. No, chyba że mamy do dyspozycji laboratorium, szeroką wiedzę oraz reprezentatywną grupę badawczą, które będą mogły dać nam odpowiedź na nurtujące nas pytania. I wtedy, czarne na białym, badający będzie mógł przekonać się o prawdziwości postawionej tezy. Jednakowoż obawiam się, że życie i związane z nim dylematy i problemy zbyt jest złożone, by mogło to być w ogóle możliwe z praktycznego pktu widzenia. Stąd wszystko zależy od pktu siedzenia, a zarówno anegdota, opinia wyrosła na doświadczeniu, badanie czy statystyka moga być równie istotne czy prawdziwe. Ale i też g* warte. Ot co.

  13. Natka DeNatka pisze:

    Moim zdaniem problem nie leży w tym czy anegdota czy badanie, ale w tym, że nie ma pewności co do wiarygodności badania jego źródła. W czasach dezinformacji i nabywania drogą kupna wyników badań przez wielkie koncerny tudzież opłacania badań z rezultatami korzystnymi dla tychże mega-koncernów ciężko jest w jakiekolwiek badania uwierzyć bądź zweryfikować ich jakość. Nie widzę jak ten artykuł odpowiada na ten, zaiste większy w mojej opinii, problem, a jakże mocno powiązany z społecznym rozeznaniem w 'najprawdziwszej prawdzie’. No, chyba że dysponujemy własnym laboratorium, wiedzą oraz reprezentatywną grupą badawczą, które dadzą nam odpowiedź na nurtujące nas pytania. I wtedy czarne na białym i bezpośrednio będzie nam dane poznać odpowiedź. Obawiam sie jednak że, z praktycznego punktu widzenia, życie jest zbyt złożone ze swoją wielością problemów i rozterek warunkowanych często czynnikami bardzo indywidualnymi. Zatem, w mojej opinii, zarówno anegdota, opinia wyrosła na doświadczeniu, badanie czy statystyka mogą być równie istotne czy prawidłowe. Ale też g* warte. Ot co.

  14. Savanska pisze:

    Dowód anegdotyczny moze byc ciekawym punktem do wyjscia w dyskusji, ale stawianie go jako niepodważalnego argumentu to skrajna głupota. Zwłaszcza, że próba większa niż nasze otoczenie będzie ZAWSZE szalenie zróżnicowana pod względem wielu czynników.

  15. Natka_pietruszki pisze:

    Dowód anegdotyczny to najgorsze co moze byc glownie z powodu budowania u odbiorcy heurystyki przenoszacej doswiadczenia jednostkowe na całą grupe, co zawsze ze wzgledu na jej zroznicowanie bedzie sporą głupotą.

  16. likemandrake pisze:

    Przykład trudniejszy: brak limitu prędkości, są wypadki śmiertelne z udziałem pieszych, a więc wprowadzmy ograniczenie prędkości. Oczekujemy, że liczba takich wypadków się zmniejszy.

    Zjawisko pod nazwą Montana Paradox uczy nas, że niekoniecznie tak jest. Kiedy wprowadzono ograniczenie prędkości w Montanie, okazało się, że liczba wypadków śmiertelnych wzrosła.

  17. Sabina pisze:

    Każdy człowiek na świecie powinien znać błędy logiczne. W podstawówce powinni nas tego uczyć.

Skomentuj Kinga Antonik-Jonczyk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.