Nie lubię zabierać głosu w czasie, kiedy dyskusje na jakiś temat są jeszcze gorętsze niż kobiety z piosenki Norbiego. W ostatnich tygodniach z wiadomych przyczyn sporo mówiło się o in vitro, a za każdym razem, kiedy ten kontrowersyjny jak białe kozaki i stary jak skarpety spod łóżka temat przedostaje się na pierwsze strony gazet i nagłówki Onetu, boli mnie to, jak wiele naukowych nieścisłości towarzyszy jego omawianiu. Teraz, kiedy temperatura na chwilę opadła (choć nie wątpię, że za jakiś czas temat powróci), siądźmy więc sobie na spokojnie i pogadajmy o tym, co nauka mówi na temat zapłodnienia pozaustrojowego.
[su_spacer]
Bezpłodność da się leczyć
[su_icon_text icon=”icon: frown-o”]Nieprawda[/su_icon_text]
Bezpłodność jest trwałą niemożnością posiadania potomstwa. Spowodowana może być np. brakiem jajników, czy jąder i nie jest ani odwracalna, ani uleczalna.
[su_spacer]
Da się natomiast leczyć niepłodność
[su_icon_text icon=”icon: smile-o”]Prawda[/su_icon_text]
Tym, o czym dyskutuje się przy okazji in vitro, jest niepłodność, czyli – zgodnie z definicją WHO – niemożność zajścia w ciążę, mimo odbywania niezabezpieczonych, regularnych (3-4 razy w tygodniu) stosunków seksualnych przez minimum rok, o ile nie ma ku temu naturalnych przeszkód (w ciążę trudniej jest zajść w czasie, gdy kobieta przechodzi laktację lub gdy cykl menstruacyjny nie wrócił do normalnego rytmu po ciąży). Niepłodność (choć nie we wszystkich przypadkach) da się leczyć, ponieważ nie wynika ona z braku elementów układu rozrodczego, tylko innych, mniej drastycznych czynników – infekcji, zaburzonego poziomu hormonów, nieprawidłowej pracy tarczycy, czy gonad oraz setek innych zaburzeń. Wśród kobiet poniżej 60. roku życia niepłodność jest piątym najczęściej występującym schorzeniem.
[su_spacer]
Zapłodnienie in vitro nie jest metodą leczenia niepłodności
[su_icon_text icon=”icon: frown-o”]Nieprawda[/su_icon_text]
In vitro jest metodą objawowego leczenia niepłodności. Nie rozprawia się wprawdzie z jej przyczyną, ale metodę tę stosuje się tylko w momencie, kiedy przyczyny niemożności zajścia w ciążę nie da się ustalić lub gdy inne, stosowane w pierwszej kolejności metody nie przyniosły pożądanych skutków (a z sytuacją taką mamy do czynienia w około 40% przypadków). Twierdzenie, że terapia objawowa nie jest leczeniem, jest błędne. Zażywając aspirynę w trakcie przeziębienia również nie walczymy z przyczyną choroby – wirusami – tylko z jej objawami, czyli gorączką i bolącą głową, a mimo to mówimy, że poddajemy się leczeniu. Gdy podajemy terminalnie chorym środki przeciwbólowe, również nazywamy taki proces leczeniem, mimo że nie walczymy bezpośrednio z przyczyną choroby, a jedynie niwelujemy jej objawy. Leczenie z definicji nie jest jedynie przywracaniem do zdrowia, ale też zapewnianiem jak najwyższej możliwej jakości życia chorego.
[su_spacer]
Dzieci z zapłodnienia in vitro różnią się od dzieci naturalnie poczętych
[su_icon_text icon=”icon: frown-o”]Nieprawda[/su_icon_text]
Dzieci poczęte metodą in vitro pod żadnym względem (ani zdrowotnym, ani anatomicznym, ani emocjonalnym) nie różnią się od dzieci poczętych naturalnie.
[su_spacer]
Naprotechnologia jest metodą leczenia niepłodności
[su_icon_text icon=”icon: question-circle”]I prawda, i nieprawda[/su_icon_text]
Naprotechnologia zakłada wnikliwe śledzenie przebiegu cyklu miesięcznego u kobiety oraz obserwację wydzieliny pochwy w celu dokładnego określenia momentu cyklu, w którym kobieta akurat się znajduje oraz precyzyjnego wskazania, kiedy dochodzi do owulacji. Problemy z naprotechnologią są co najmniej dwa. Po pierwsze, nie jest ona niczym odkrywczym i trudno przyznać jej status oddzielnej, innowacyjnej metody, ponieważ od obserwacji cyklu oraz uczenia pary, jak identyfikować dni płodne rozpoczyna się każda diagnostyka niepłodności. Dopiero na podstawie ustalenia długości, regularności i przebiegu cyklu można wyciągać dalsze wnioski i starać się ustalić przyczynę niepłodności. Po drugie, sam termin naprotechnologia jest dość koślawy, ponieważ metoda ta nie jest żadną technologią i zakłada jedynie to, co w ginekologii praktykuje się od dziesięcioleci. Tymczasem nowocześnie brzmiąca naprotechnologia sugeruje odkrywczość tej metody diagnostyki oraz jej związek z laboratoriami i nowoczesnymi, tajemniczymi technologiami, a to śmierdzi na kilometr nabijaniem zdesperowanych ludzi w balona.
O naprotechnologii jako takiej wiadomo niewiele – gdy szukałam informacji na jej temat, w bazie PubMed na zapytanie o naprotechnology, wyskoczyło zaledwie 6 artykułów naukowych, do których pełnej treści nie udało mi się zdobyć dostępu nawet korzystając z uczelnianych komputerów. Skąpa dokumentacja naukowa nie pozwala na traktowanie naprotechnologii jako samodzielnej i zasadnej terapii. Naprotechnologia z gruntu zawodzi, gdy przyczyna niepłodności leży po stronie mężczyzny, czyli w około co drugim przypadku. Inna sprawa jest jeszcze taka, że instruktor, który towarzyszy parze starającej się o dziecko w trakcie ich naprotechnologicznej przygody, nie musi posiadać wykształcenia medycznego.
Przedstawianie naprotechnologii jako alternatywy dla in vitro jest zwykłą bzdurą. Obydwie te metody (o ile zakładamy, że naprotechnologia nią w ogóle jest) służą różnym pacjentom – tak jak w przypadku zaburzeń owulacji, in vitro zupełnie nie jest potrzebne, ponieważ da się opanować taką sytuację, korzystając z hormonów (które dopuszcza naprotechnologia), tak kiedy mamy do czynienia ze złą jakością plemników (które mogą być na przykład nieruchliwe lub niezdolne do przedostania się do wnętrza oocytu), poważną postacią endometriozy lub niedrożnością jajowodów, czy setką innych nieprawidłowości, żaden naprotechnolog nie będzie mógł zrobić niczego poza rozłożeniem rąk i modlitwą do Pana Jeża. W takich wypadkach zapłodnienie pozaustrojowe jest bardzo często jedyną skuteczną opcją pomocy.
[su_spacer]
In vitro to eugenika
[su_icon_text icon=”icon: frown-o”]Nieprawda[/su_icon_text]
Eugenika nie była nauką, tylko pseudonaukowym bełkotem z bardzo prostej przyczyny – w czasie, kiedy święciła swoje triumfy ludzkości nieznana była struktura DNA. Jeśli chcemy rozmawiać o dziedziczeniu, nie opierając się jednocześnie na tym, co wiemy o strukturze materiału genetycznego, możemy równie dobrze wymyślać teorie naukowe o Hefalumpach i soku z gumijagód. I tak jak absolutnie nie rozgrzeszam eugeniki, ani nie neguję wszystkich obrzydliwych rzeczy, których w imię jej rozwoju dokonywano szczególnie w czasie II wojny światowej, tak mam świadomość, że obecnie koncepcja manipulowania genami siedmiomiliardowej populacji ludzi, tak aby stworzyć nadczłowieka, mogłaby być co najwyżej materiałem na film science fiction klasy D, a nie na brany na poważnie naukowy zamiar.
Faktem jest natomiast, że etyka nie nadąża za rozwojem nauki, a techniki in vitro stwarzają możliwości, z którymi ludzkość nigdy wcześniej nie musiała się mierzyć. Na przykład swego czasu w Wielkiej Brytanii, głusi Tom i Paula Lichy bezskutecznie starający się o dziecko, wnieśli o to, by w czasie selekcji gamet w procedurze in vitro, wybrać takie, by zapewnić, że ich dziecko również będzie głuche. Czy można spełnić oczekiwania takiej pary? Jak obchodzić się z powstałymi nadliczbowymi zarodkami? Czy donor gamet może całkowicie wyzbyć się wszelkich roszczeń w stosunku do dziecka, które powstanie z jego materiału genetycznego? Czy w przypadku kobiet, które nie mogą donosić ciąży, ich zarodek może być wszczepiony kobiecie z nimi spokrewnionej (np. siostrze lub matce)?
Choć moje osobiste wątpliwości mogłyby pewnie zostać w całości rozwiane za pomocą porządnie przemyślanej legislacji, jestem w stanie zrozumieć, że w tym zakresie można mieć co do zapłodnienia pozaustrojowego obiekcje.
[su_spacer]
Nauka określa, kiedy zaczyna się życie
[su_icon_text icon=”icon: frown-o”]Nieprawda[/su_icon_text]
Odpowiedź na pytanie, kiedy rozpoczyna się ludzkie życie, nie jest domeną embriologii, biologii rozwoju, ani żadnej z przyrodniczych nauk. To pytanie z zakresu filozofii i nie ma na nie żadnej obiektywnej, dającej się jednoznacznie udowodnić odpowiedzi. [su_spacer]
[su_divider top=”no”]
Dobrze, misie. Mam nadzieję, że wszystko jasne, ponieważ na dzisiaj to tyle. Możecie linkować ten artykuł w nadchodzących dyskusjach:)
[su_icon icon=”icon: heart”]Buzi![/su_icon]
Czytam Twojego bloga od samego początku i nigdy nie zostawiłam po sobie komentarza – myślę że najwyższy czas to zmienić, bo to co piszesz jest fantastyczne! Już pomijam jak fajnym źródłem pożytecznej wiedzy i mądrości jest ta strona, ale nie mogę sie nadziwić w jak fajny, przystępny i zrozumiały sposób piszesz. + szacun za brak bajdurzenia i niesprawdzonych, dowolnie interpretowanych informacji (co w internecie widzę częściej niż newsy o Kardashiankach). Propsy!
Ej, no serio? Od prawie dwóch lat nie zostawiłaś żadnego komentarza???? Nieładnie ;)
Dwa lata i się nawet nie przywitałaś, no weź! :)
Dzieny za miłe słowo, uwielbiam dowiadywać się o istnieniu moich kolejnych psychofanów <3
nieśmiałość :/
Mnie oprócz braku wiedzy w temacie in vitro, okropnie denerwuje wciskanie innym swoich poglądów. Bo jeśli dla mnie coś jest nieetyczne to czy musi być dla każdego? Jak chcę to robię zabieg, jak nie to się modlę do Pana Jeża i wszyscy zadowoleni. Uważam, że jedynym ograniczeniem w tej kwestii powinien być wiek kobiety.
No właśnie. Nic mnie tak nie razi jak wychowywanie dorosłych ludzi.
BTW, przeprowadzono kiedyś badanie, które potwierdziło, że modlitwy do Pana Jeża zwiększają prawdopodobieństwo powodzenia zapłodnienia in vitro.
Więc teoretycznie wystarczy odpowiednio to dograć i wszyscy mogą być zadowoleni :D
Dzięki Ci za ten artykuł!!! :)
Ależ proszę
Jakie to prawdziwe! Jeśli jest chociaż cień możliwości, że ktoś obraża twoje poglądy to trzeba mu natychmiast przegryźć aortę.
Problem z invitro jest taki ze usmierca sie zarodki jak dla mnie mało etyczne ale łatwo mozna ominąć problem tworząc 1 zarodek nie kilka. Artykuł ciekawy i rzeczowy. Pozdrawiam
Swoją drogą to dośc ciekawe, że ludzi bolą „uśmiercone zarodki” a jakoś nie boli ich to, że kobieta co miesiąc przez w zasadzie ogromną wiekszość swojego życia również uśmierca zarodki, które nie zostały zapłodnione.
Bez disu oczywiście, ale ostatnio mnie to serio zastanawia, że jest wielki rwetes o usmiercone zarodki i jak ta technika może być tak niehumanitarna gdy ciało kobiety z tego punktu widzenia jest w zasadzie tak samo niehumanitarne.
Jeśli nie doszło do zapłodnienia, to nie mamy do czynienia z zarodkiem. To kolejne uproszczenie – w trakcie okresu ciało kobiety pozbywa się niezaplodnionego oocytu, wiec jeśli ktoś uznaje, że życie rozpoczyna się od zapłodnienia, to miesiączki nie są w jego mniemaniu usmiercaniem nienarodzonych bobasów.
Moje sumienie nie ma niczego do samego mrożenia zarodków, ale jestem w stanie wyobrazić sobie sytuacje, kiedy z etycznego punktu widzenia obchodzenie się z nimi będzie kłopotliwe.
Czytałam wypowiedź pewnego dr, który twierdził, że szacunkowo 50-60% ciąż kończy się poronieniem na wczesnym etapie (jeszcze przed terminem miesiączki). U zdrowych kobiet. I co z tym fantem zrobić, by było humanitarnie?
No jasne, że tak. Inwestycja w ciążę jest tak wielka, że ewolucja musiała sobie wypracować takie mechanizmy, by rozwinąć mógł się tylko ten zarodek, który daje największe szanse na wyrośnięcie na zdrowego potomka. Są dziesiątki czynników, które decydują o prawidłowej implantacji i utrzymaniu ciąży, takie naturalne poronienia nie są niczym wyjątkowym. Wbrew powszechnemu przekonaniu, zajście w ciążę naprawdę nie jest takie proste – w czasie musi się zgrać naprawdę dużo elementów.
Nie wiem, czy naturę można w ogóle rozpatrywać w kategoriach humanitarności, ale faktycznie rzuca to trochę innego światła na argument o usmiercaniu zarodków.
Im dalej w las, tym więcej drzew ;-)
Proszę porozmawiać z osobami po in vitro i spytać się, ile zarodków zostało uśmierconych. Ja znam kilka takich par i niestety ale udaje się „stworzyć” max 1-2.
Temat in vitro jest ciężkim tematem i ktoś kogo nie dotyczy osobiście nie jest w stanie do końca zrozumieć, jeśli nie zna tematu ,, od środka”.
Jestem po 1 procedurze nieudanej niestety (miałam 2 transfery).
Nie ma ogromu zarodków, ani nic z tych rzeczy
Miałam zapłodnionych tylko 6, bo tyle można w programie rządowym.
I tylko 2 miałam podane – oczywiście osobno . Reszta nie dotrwała do 5 doby, tak były słabe.
Jeden z nich nie przetrwał rozmrożenia do criotransferu.
Takim sposobem nie mam zamrożonych wcale zarodków.
I od stycznia od nowa czeka mnie stymulacja hormonalna i punkcja jajników.
Mało przyjemne.
Nie wiem czy się wreszcie uda.
Pozostaje mieć nadzieję i liczyć na cud…
Pozdrawiam i oby was problem niepłodności nie dotyczył…
Fajnie, że napisałaś. Zawsze inaczej patrzy się na argument doświadczonego człowieka niż komentarz z gazety.pl :) Trzymam kciuki za ciebie, powodzenia <3
Też jestem po invitro i niestety jest to przerażające, jak nieprawdziwe informacje pojawiają się w internecie. Tak jak pisze paradise też uważam, że trudno jest to komuś zrozumieć kto tego nie przeżył. U mnie in vitro udane, ale udało się wyhodować tylko 2 zarodki, 1 za kilka dni wyjdzie na świat w postaci mojego syna, drugi czeka w klinice na pierwszy moment, kiedy pozwolą mi go przyjąć :) Nie wiem gdzie to uśmiercanie zarodków, bo znam osoby korzystające z tej metody i niestety ale problemem jest to, że niestety zarodki nie przeżywają (jak w naturze), a nie to, że są uśmiercane.. :/
Droga Pani Kasiu, a co Pani na tę wypowiedź? http://www.gazetawroclawska.pl/artykul/626099,prof-cebrat-in-vitro-to-wielki-biznes-a-nie-nauka,id,t.html Przecież to w końcu profesor…
Twój komentarz nie publikował się, bo wszystkie komcie z linkami idą do moderacji:)
Wiesz co, trochę śmierdzi mi argumentacja na zasadzie „na pewien temat brakuje danych, dlatego zakładam, że są one ukrywane”. Co do argumentu o przekazywaniu wad genetycznych – to bardzo niebezpieczny tok myślenia, bo ostatecznie prowadzi do tego, że tak właściwie powinno zakazać się rozmnażania osobom z chorobami genetycznymi, czy rodzajami raka, których dziedziczność jest udowodniona. Wyjściem z tego jest badanie preimplantacyjne zarodków pod kątem obecności wad genetycznych, które samo w sobie budzi (moim zdaniem zupełnie niepotrzebne) kontrowersje. W ogóle w 2015 roku argument na zasadzie „coś jest wbrew biologii, nie powinniśmy tego robić” jest absurdalny – wbrew biologii jest łykanie aspiryny, noszenie okularów, wsadzanie nóg do gipsu i przeprowadzanie operacji. Zgodnie z naturą, wszyscy chorzy powinni zostać pozostawieni sami sobie i usunąć swój materiał genetyczny z puli populacji. Ubieranie takich tez w naukową otoczkę jest bardzo nieetyczne. Nawiązanie do przedstawiania genomu zamiast CV też jest bliższe raczej filmowi sci fi niż rzeczywistości. Od lat wiadomo, że genom sam w sobie nie definiuje jednostki w 100%, bo duży wpływ na włączanie i wyłącznie określonych genów ma środowisko (rzuć okiem na mój tekst o epigenetyce sprzed paru dni).
Zgadzam się co do jednego – najlepszym wyjściem byłoby wprowadzenie terapii genowej. Ta jednak jest póki co jeszcze bardziej kontrowersyjna niż in vitro, gmo i aborcja razem wzięte i wątpię, by prędko udało się ją wprowadzić do użytku.
Bardzo dobre.
Ale, czy mógłbym zasugerować lekkie rozwinięcie ostatniego paragrafu? O tym, że biologia i owszem, używa takich terminów jak „życie”, „osobnik” itp. w pewnych kontekstach, ale znaczą one coś zupełnie innego, niż w prawie czy etyce i są kategoriami roboczymi, zaś rozstrzygnięcia brzegowe są zupełnie arbitralne?